Notatnik Fana Starych Komputerów
 


Macintosh LC

Bajtek 12/92 - Macintosh LC

      Dystrybutor:
Sad s-ka z o.o., Warszawa 02-758, Ul. Mangalia 4 tel. 642-70-09, fax. 642-70-08
 
      Dla nas, Polaków, Macintosh wydaje się komputerem niezwykłym. Zadziwiająca jest rewelacyjna przystępność systemu i wygoda obsługi, ale egzotyczna jest również cena. Te dwie przyczyny sprawiają, że jest to komputer dla wszystkich, ale nie dla każdego.
      Za słowem Apple kryje się wiele różnych znaczeń. Przede wszystkim oznacza ono ideę. Chodzi o koncepcję maksymalnie prostego systemu operacyjnego, opartego na zasadzie natychmiastowych wizualnych skojarzeń, w którym działania wykonywane na komputerze przypominają czynności z życia codziennego. Każdy plik znajdujący się na dysku jest widoczny na ekranie jako rysunek. Jeśli jest to tekst, to widać po prostu mały obrazek przedstawiający zapisaną kartkę papieru, jeśli zaś muzyka, to narysowany jest mały głośniczek, i tak dalej. Usunięcie pliku wykonywane jest poprzez wrzucenie go do widocznego w kącie ekranu kosza na śmieci! Jest to tak naturalne i oczywiste, że człowiek raz nauczony nigdy już nie zapomni jak to zrobić.
      Apple to również mit. Jest to historia ludzi, którzy poświęcili się bez reszty jednemu celowi. Którzy zaczynali od niczego, od pomysłu, i dzięki upartej pracy stworzyli komputer swoich marzeń.
      Apple to w końcu nazwa potężnej firmy amerykańskiej, której produkty, komputery i akcesoria sprzedawane są na całym świecie, będąc w niektórych zastosowaniach bardzo cenione. W jej ofercie znajduje się cała seria komputerów Macintosh i jego następcy o nazwie Quadra.
 
Bohaterem dzisiejszego testu jest Macintosh LC.
      Wybór był prosty: jest to najtańszy produkowany przez Apple komputer kolorowy, kolor zaś to grafika, a to właśnie Macintoshe lubią najbardziej. Litery LC są podobno skrótem od Low cost (ang. niska cena), co niestety nie pozostaje bez wpływu na ich możliwości. Słowa te powtórzą się jeszcze kilkakrotnie.
PIERWSZE WRAŻENIA
      Dwa pudła z nadrukowanym charakterystycznym jabłuszkiem zastałem w redakcji tuż po powrocie z wakacji. Kiedy wnosiłem je do domu, nie wiedziałem nawet dokładnie co się w nich znajduje. W jednym pudle był 12-calowy monitor kolorowy, a w drugim cała reszta zestawu: komputer, klawiatura, myszka, mikrofon oraz karton z literaturą i kablami. Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie już w chwilę potem: klawiatura ma polskie znaki! Są one rozmieszczone tak jak w maszynie do pisania, czyli w tzw. układzie maszynistki.
      Doskonałym pomysłem jest sposób podłączenia myszy - otóż podpina się ją do klawiatury. Dzięki temu w stronę komputera ciągnie się tylko jeden kabel, co zmniejsza nieład panujący na biurku. Jest to rozwiązanie stosowane we wszystkich komputerach firmy Apple. Zarówno klawiaturę jak i mysz podłącza się do specjalnego portu ADB (Apple Desktop Bus). Klawiatura ma dwa takie gniazda, rozmieszczone symetrycznie po dwóch stronach. Jedno z nich łączy się z komputerem, a do drugiego dołącza mysz. Absolutna symetria wejść powoduje, że można ją podłączyć zależnie od przyzwyczajeń użytkownika z lewej lub prawej strony.
      Drugim zaskoczeniem była wielkość komputera. Ma niecałe osiem centymetrów grubości i idealnie mieści się pod monitorem. W porównaniu z pecetami wygląda jak nieco przerośnięta podstawka pod monitor. Całość prezentuje się bardzo estetycznie. Jasnoszare obudowy komputera i monitora zlewają się optycznie w jedną całość i co najważniejsze zajmują niewiele miejsca.
      Muszę przyznać, że wszelkich podłączeń dokonywałem bez zaglądania do instrukcji. A było do czego zaglądać, bo jest to kilkaset stron w trzech ładnie wydanych podręcznikach, opisujących w przystępny sposób, i do tego po polsku, sposób instalacji, pracy na Macintoshu a nawet organizacji sieci. To wysoce naganne zaniedbanie uszło mi wszelako bezkarnie, gdyż każda wtyczka opatrzona jest odpowiednim wizerunkiem, który widnieje również pod gniazdem przeznaczenia. Pomysł ani szczególnie nowy, ani też błyskotliwy, a jednak producenci rzadko zadają sobie ten trud.
      Sposób upchnięcia całej elektroniki w tak małej objętości zaciekawił mnie tak bardzo, że jeszcze przed włączeniem komputera postanowiłem
ZAJRZEĆ DO ŚRODKA
      Odkręciłem jedyną śrubkę i podniosłem pokrywę. Pierwszą rzeczą, która zwraca uwagę jest blacha okrywająca obudowę od środka. Każdy komputer powinien być ekranowany (wbrew pozorom chodzi tu raczej o ochronę otoczenia przed emitowanymi zakłóceniami niż od-wrotnie). Dotychczasową praktyką było rozpylanie metalu na plastikowych obudowach. Rozwiązanie zastosowane przez Applea jest przyjazne dla środowiska, gdyż umożliwia przy złomowaniu sprzętu oddzielenie metalu od tworzywa sztucznego i powtórne ich wykorzystanie.
      Po zdjęciu pokrywy ma się dostęp do wszystkich elementów komputera. Przednią część zajmują napędy: dysków elastycznych 3,5" 1,44 MB i 40 MB twardy dysk. Podłączone są za pomocą krótkich kabli do płyty głównej. Widoczne jest dodatkowe gniazdo do podłączenia drugiego napędu dyskietek, prawdopodobnie jest to pozostałość po dawnej konfiguracji nie zawierającej twardego dysku.
      Wbrew pozorom w tej małej obudowie znalazło się jeszcze miejsce na zasilacz. Jest on zdumiewająco niewielki, przynajmniej w porównaniu ze skrzynkami spotykanymi w PC-tach. Ma kształt pudełka od pasty do zębów i jest niewiele od niego większy.
      Płyta główna jest bardzo zwarta i ma wielkość kartki zeszytu. Składa się z trzech warstw druku, a lutowanie powierzchniowe umożliwiło umieszczenie większości rezystorów po jej spodniej stronie. Dzięki temu zmieściły się na niej wszystkie układy komputera: od procesora i pamięci, po układy dźwięku i obrazu.
      Macintosh LC oparty jest na procesorze 68020, posiada 2 MB wlutowanej na stałe pamięci RAM i dwa gniazda SIMM do jej powiększenia. Testowany egzemplarz miał jej razem 4 MB. System operacyjny zajmuje 512 KB i jest zapisany w 4 kościach pamięci po 128 KB każda. Pamięć ekranu (VIDEO-RAM) to następne 256 KB pamięci. Przewidziana jest ewentualność rozbudowy do 512 KB, co zwiększa liczbę kolorów dostępnych na ekranie (przy monitorze 12 do 32768).
      Sposobem na maksymalne zmniejszenie płyty i ceny (Low cost), było zastosowanie kilku układów specjalizowanych, z których każdy przejął pewien zasób zadań realizowanych w komputerze. Najważniejszym i największym, większym nawet od procesora, jest układ obsługujący całą logikę Macintosha LC i nadzorujący wyświetlanie. Drugi, zwany Erget, zawiera zegar czasu rzeczywistego, pamięć RAM parametrów (256 bajtów), obsługuje port ADB oraz procesy włączania i wyłączania komputera. Kolejne dwa to Combo, zajmujący się portem SCSI i układ DFAC (Digital Filter Audio Chip), który obsługuje procesy próbkowania, przetwarzania i generacji dźwięku.
      Nie znalazłem jednak na płycie ani koprocesora, ani też układu PMMU niezbędnego do obsługi przez System 7 pamięci wirtualnej. Wiadomo: Low cost.
      Wszystkie elementy są chłodzone powietrzem, którego obieg jest wymuszany przez umieszczony centralnie na dnie niewielki i cichy wentylator.
      Jakość komputera jest wypadkową jakości jego części składowych. Tak więc informacje o testowanym Macintoshu, takie jak: dysk twardy - Quantum, pamięci - NEC, Samsung i Sharp, zasilacz - TDK, mówią wiele i to nie tylko specjalistom. Również moim zdaniem jest to niezłe zestawienie.
      Na jednym ze zdjęć pokazana jest tylna ścianka komputera, zapełniona najróżniejszymi złączami. Od lewej widoczne są: gniazdo zasilania, wyjście monitorowe, port drukarki i port modemu (są to dwa identyczne porty transmisji szeregowej, lecz ten drugi ma wyższy priorytet), port SCSI (Small Computer System Interface), wspomniany już port ADB i dwa gniazda typu mały jack, czyli wyjście i wejście dźwięku. Do portu SCSI można podłączać szereg urządzeń peryferyjnych: zewnętrzne napędy dyskietek lub twarde dyski, czytniki dysków optycznych, skanery. Duża szybkość przesyłania danych, większa niż w stosowanej w PC-cie szynie AT-BUS, i bardziej uniwersalny protokół transmisji powoduje, że ten standard interfejsu jest bardzo popularny na świecie. Duża część sprzętu firmy Hewlett-Packard wyposażona jest w port SCSI.
PO WŁĄCZENIU
      na ekranie pojawił się rysunek uśmiechniętego komputera a potem napis "Macintosh wita serdecznie". Instrukcja głosi, że gdy w oprogramowaniu coś szwankuje i brak jest na przykład ważnego pliku systemowego, to Macintosh pojawia się smutny. Na szczęście nie dane mi było ani razu zobaczyć go w tym stanie.
      Zgodnie z moimi przypuszczeniami system operacyjny okazał się całkowicie spolszczony. Jeśli doda się do tego polską instrukcję i klawiaturę, widać, że w końcu ktoś potraktował nas poważnie i zainwestował w to niemałe, domyślam się, pieniądze. Właśnie po takich konkretnych działaniach poznaje się profesjonalizm i rzeczywiste intencje firmy. Nie ma tu oczywiście mowy o jakimś szczególnym poświęceniu ze strony Applea - wszystko to jest wkalkulowane w cenę i zwróci się z zyskiem.
      Przez pierwsze dwa dni testowałem mikrofon. Dzięki systemowej aplikacji Dźwięk można nagrać jednorazowo do dziesięciu sekund muzyki lub mowy i odtwarzać z jakością średniej klasy magnetofonu. Zabawa jest tak wciągająca, że już pierwszego dnia miałem na dysku kilkanaście prześmiesznych odgłosów: pisków, trzasków, wrzasków i dialogów. Nieopatrznie zapomniałem je skasować przed oddaniem do redakcji, przez co do tej pory ścigają mnie ironiczne uśmiechy kolegów. Posiadając odpowiednie oprogramowanie można nagrać ponad pół godziny muzyki (tyle zmieści twardy dysk bez kompresji), a nawet zajmować się analizą lub syntezą mowy. Przetwornik 8-bitowy próbkujący z częstotliwością 22 kHz daje zupełnie niezłą jakość przetwarzania dźwięku. Dzięki dołączonej przejściówce jack-cinch można komputer podłączyć do magnetofonu lub wzmacniacza.
      Ciekawostką typową dla wszystkich Macintoshów jest sposób obsługi dyskietek. Po włożeniu jest ona niejako pożerana przez napęd i tak na pierwszy rzut oka już nie do odzyskania. W tym czasie na biurku (tak Macintosh nazywa ekran) pojawia się rysunek dyskietki. Można zobaczyć jej zawartość, uruchomić zapisany na niej program lub przekopiować plik (robi się to za pomocą myszy, poprzez przeniesienie obrazka oznaczającego kopiowany dokument, na rysunek oznaczający dysk twardy). Po wrzuceniu dyskietki do kosza (co należy rozumieć jako przeniesienie myszką na jego wizerunek) automatycznie wysunie się ona z napędu.
      Macintosh LC pracuje wyłącznie w trybie graficznym. Sam wykrywa rodzaj podłączonego monitora i ustawia rozdzielczość 512x384 lub 640x480 punktów. Warto zauważyć, że obie rozdzielczości mają tą samą proporcję, dzięki czemu nie ma się do czynienia z deformacjami rysunków. Testowany z komputerem monitor RGB 12" należy do monitorów o niższej rozdzielczości. Przy standardowej pamięci VIDEO-RAM wynoszącej 256 KB umożliwia on otrzymanie na ekranie 256 kolorów. Jednak gdy podłączy się monitor wysokiej rozdzielczości i Macintosh LC przełączy się w tryb 640x480 punktów, liczba dostępnych kolorów spada do 16. W celu jej zwiększenia stosuje się dodatkową kartę rozszerzającą pamięć ekranu do 512 KB. W instrukcji napisane jest również, że w przypadku monitora niskiej rozdzielczości to rozszerzenie pamięci umożliwia otrzymanie ponad 32 tysięcy kolorów. Nie mogłem jednak tego sprawdzić, gdyż zarówno system jak i dostępne mi programy graficzne uparcie tej możliwości nie zauważały.
      System operacyjny (czyli program Finder) bardzo przypomina znaną w Polsce, napisaną dla PC-tów nakładkę MS Windows, co nie jest dziwne, skoro jej twórcy wzorowali się właśnie na Macintoshach. Trudno powiedzieć, który z nich jest lepszy. Windows wydaje się być bardziej rozbudowany i pozwala na głębsze wniknięcie w system. Z kolei Finder jest z założenia prosty, przeznaczony dla zupełnych laików (to czasem denerwuje). Kieruje się żelazną logiką, co prowadzi do wyrabiania odruchów, schematów postępowania i w efekcie przyspiesza pracę. Wszystkie programy na Macintoshu są do siebie podobne, w każdym z nich zbliżone czynności wykonywane są w taki sam sposób. Dzięki temu przestawienie się z obsługi jednego edytora na drugi nie przysparza żadnych problemów. Te podobieństwo wymusza właśnie system operacyjny. Zapewnia on obsługę okienek, rozwijalnych menu, dysku i gdyby programista chciał z tego zrezygnować i dać np. własną oprawę graficzną, jego program byłby kilkakrotnie dłuższy. Zwróćmy uwagę, że programy z Macintosha są średnio cztery (!) razy krótsze niż ich odpowiedniki dostępne w systemie Windows. Z tego też powodu dysk o pojemności 40 MB jest w przypadku typowych zastosowań Maca najzupełniej wystarczający.
      W trakcie pracy ze spolszczonym systemem operacyjnym odnosi się wrażenie dziwnej obcości tłumaczeń w porównaniu ze swojsko brzmiącymi wyrazami angielskimi (Clipboard - Wycinek). Najśmieszniejsze jest to, że w kilku przypadkach dopiero przekład z polskiego na angielski pozwolił mi zrozumieć o co chodzi, np. nisza dyskowa - Cache. Cancel przetłumaczone na "poniechaj" kojarzy się ze staropolszczyzną. "Przerwij" lub "zaniechaj" brzmiałoby chyba mniej archaicznie. Z kolei powtarzające się w podręczniku "puknięcie myszą" plasowałbym w rankingu tuż za dwumlaskiem Bieleckiego. Nic to - specyfika języka.
      W tym tak pięknie spolszczonym systemie pojawiły się jednak drobne luki. Za największą z nich uważam fakt, że sprzedawany z Macintoshem program do nauki obsługi komputera jest w wersji angielskiej. Uczy on bardzo podstawowych rzeczy: posługiwania się myszką, otwierania i zamykania okienek. Jest to bardzo dobry program, ale w tym wydaniu zupełnie nie spełnia swojej roli. Z kolei teksty odebrane z Macintoshowego BBS-u w Bydgoszczy miały polskie litery w zupełnie innym standardzie (prawdopodobnie dotychczasowym), co objawiało się upstrzeniem ekranu przez różne dziwne znaczki.
      Wśród narzędzi programowych dostarczanych razem z komputerem (siedem gęstych dyskietek, a na nich: programy systemowe, czcionki, sterowniki drukarek, program uczący obsługi komputera, narzędzia dyskowe i inne) na uwagę zasługuje program do obsługi dyskietek zapisanych w systemie DOS. Potrafi on zarówno odczytywać jak i zapisywać pliki, dzięki czemu można przenosić teksty i rysunki między PC-tem i Macintoshem. Program ten jest wyraźnie przeznaczony do przenoszenia tekstów, gdyż zawiera filtry dokonujące konwersji z kilku formatów Macintoshowych na ASCII i na odwrót. Odczytałem z dyskietki specjalnie przygotowany tekst zawierający polskie znaki w standardzie Mazovii. Wszystko przebiegło poprawnie i edytor na Macu pokazał dokładnie ten sam tekst, który wpisałem na pececie.
      Pod względem szybkości Macintosh LC porównywany jest z 386SX. Trudno to sprawdzić, jeśli nie ma się pod ręką żadnego języka programowania. Dokonując przybliżonej oceny na podstawie czasu trwania pewnych operacji ekranowych (animacja, czasochłonne procesy graficzne, wyświetlanie tekstów), odnosi się wrażenie, że jego prędkość jest rzeczywiście na poziomie 386SX, ale wyposażonego w zegar 16 MHz. Do dwudziestego października Macintosh LC był sprzedawany po cenie promocyjnej 25 mln złotych. Za tę sumę otrzymywało się widoczny na zdjęciu zestaw oraz program Design Studio służący do komputerowego składu publikacji. Wśród programów tego typu przeznaczonych na Macintosha Design Studio plasuje się gdzieś w środku stawki, a mimo to wydaje się lepszy od ogólnie znanej PC-towej ventury. Nie pracowałem z Design Studio dużo, ale wystarczająco wnikliwie, by stwierdzić, że nie po-trafi on nic wydrukować na drukarce atramentowej StyleWriter (podobno brak drivera), a do zrobienia rozbarwień potrzebny jest koprocesor, którego, jak wcześniej odkryłem, Macintosh LC nie posiada. Można go dokupić na specjalnej karcie montowanej w komputerze (cena ok. 1,7 mln). Niestety blokuje to jedyne (Low cost!) złącze i uniemożliwia przyłączenie innych urządzeń posiadających interfejs w postaci karty, np. monitora wysokiej rozdzielczości, który bywa przydatny właśnie podczas składu. Jeśli dodać do tego fakt, że Macintosh LC jest stosunkowo wolny i "ciasny" (twardy dysk 40 MB, to dla potrzeb DTP bardzo niewiele), widać, że w procesie składu komputer ten może służyć jako terminal, lecz do zadań specjalnych powinien znajdować się w sieci model lepszy, najlepiej Quadra.
      Pracowałem również z programem GreatWorks, którego test ukaże się być może w jednym z kolejnych numerów Bajtka. Jest to pakiet zawierający szereg najróżniejszych użytecznych programów: edytor, bazę danych, arkusz kalkulacyjny, terminal, dwa programy graficzne. Są proste w użyciu, mają średnie możliwości, ale zupełnie wystarczające do zastosowań amatorskich lub do biura. Właśnie dzięki terminalowi znajdującemu się w tym programie udało się nam dodzwonić do Macintoshowego BBS-u. Sprzedaż promocyjna z GreatWorks zamiast Design Studio dałaby użytkownikom na pewno więcej korzyści.
MAŁA PRÓBA KALKULACJI
      Kiedy zobaczyłem ceny Macintoshów, zdziwiłem się jak ów zajączek, który tak długo nagabywał w cukierni o tort z gwoździami, że mu go w końcu któregoś dnia upiekli, a ten stanął, wybałuszył oczy i rzekł: "Ludzie, a kto to kupi?!".
      A jednak firma Apple istnieje, ba, nawet rozwija się i to zupełnie nieźle, dlaczego? Odpowiedź na to pytanie leży po drugiej stronie barykady, wśród PC-tów.
      Przeciętny dostępny u nas pecet jest trzy razy (!) tańszy od podobnej mocy komputera produkowanego przez Apple. Należy jednak pamiętać, że jest to sprzęt niskiej klasy, awaryjny, a roczna gwarancja jest dana na zasadzie "a może nam się uda". Zatem właściwsze wydaje się być porównanie ze sprzętem firmowym, takim jak IBM lub DELL. Tutaj różnica cen waha się w granicach od półtora do dwóch. Przyjmijmy to jako punkt wyjścia do dalszych rozważań.
      Zagadnienie sieci, to w przypadku PC-ta dylemat wyboru jednego z kilkunastu rozwiązań, kończący się zawsze wydaniem dodatkowych pieniędzy i zamontowaniem karty sieciowej, która niczym wrzód gryzie się zazwyczaj z jakimś elementem systemu lub oprogramowania. W Macintoshu oprogramowanie sieciowe jest integralną częścią systemu. Kilka dowolnych komputerów wystarczy połączyć odpowiednim kablem, by otrzymać pełnoprawną sieć, ze wzajemnym dostępem do zasobów i urządzeń zewnętrznych (np. jedynej drukarki). W tym kontekście cena Macintosha relatywnie spada, oczywiście dla osób, którym jest potrzebna sieć.
      Następna kwestia to oprogramowanie. Komputer bez niego to złom. Programów na PC-ta jest bardzo dużo, są dobre i łatwo dostępne. I to jest jego siła. Programy na Macintosha również są, ale w żadnym wypadku nie są łatwo dostępne. Lobby użytkowników Maca nie stanie się w Polsce nigdy nawet w połowie tak liczne, jak w przypadku PC-ta. Spotkałem się z opinią, że skoro programy są w sklepie i można je kupić, to wszystko jest w porządku, a zbyt wielkie skupiska użytkowników doprowadzają do nieprawnego używania oprogramowania. Ale przecież zakup bez wcześniejszego rozeznania możliwości programu i praktycznych uwag innych użytkowników jest niczym kupowanie kota w worku. Tak więc decydując się na zakup Macintosha trzeba brać pod uwagę i naprawdę dobrze przemyśleć fakt pewnej izolacji i brak w Polsce silnego rynku programów (jeden dystrybutor, brak konkurencji). Czynniki te zwiększają koszty eksploatacji komputera.
DLA KOGO?
      Choć nie jest to nigdzie jasno powiedziane, Macintosh LC jest komputerem przeznaczonym do biura. Nie dorasta do takich zadań jak CAD, animacja lub grafika 24-bitowa. Jest zbyt wolny i ciasny. Jednocześnie dość hermetyczna struktura uniemożliwia dostosowanie go poprzez rozbudowę.
      Z kolei kupno LC z przeznaczeniem do prac domowych, czyli do np. prostych obliczeń, drukowania faktur lub po prostu do gier, kojarzy mi się z jeżdżeniem samochodem terenowym po mieście: jest to wprawdzie możliwe, ale czy ma sens płacenie za możliwości, których się nie wykorzystuje? Jedynym wytłumaczeniem byłby snobizm.
      W biurze Macintosh LC może w pełni pokazać swoje możliwości. Po pierwsze: żadnych problemów z polskimi literami. Po drugie: prostota obsługi, sprawiająca, że nawet najbardziej rozkojarzona sekretarka będzie się nim w stanie efektywnie posługiwać. Po trzecie: sieć umożliwiająca szybką wymianę informacji i dokumentów. Po czwarte: niewielkie rozmiary. Po piąte: klawiatura maszynistki, dzięki której nie trzeba zmieniać przyzwyczajeń. Po szóste: płaski grzbiet monitora, na którym można bez problemu postawić szklankę z herbatą ("Ależ pani Krysiu, to tylko taki dowcip!").
      Jest to komputer szczególnie przydatny w firmach przykładających dużo uwagi do graficznego wizerunku strony, np. listu do klienta. Oczywiście należałoby się zastanowić, czy nie wystarczy do tego celu tańszy, czarno-biały Macintosh Classic lub Classic II, bo ogromna większość dokumentów jest jednak drukowana bez użycia kolorów.
      Oddałem komputer do redakcji z pewnym żalem. Dał mi dużo radości i chyba się do niego przywiązałem. Ostała mi się tylko naklejka z jabłuszkiem, która dziwnym trafem zawieruszyła się wśród szpargałów. Nakleiłem ją sobie na peceta. Jest ładnie.
      Dziękuję obsłudze Apple Center za uprzejme i cierpliwe odpowiadanie na nużący szereg podstępnych pytań.
 
WOJCIECH JABŁOŃSKI

Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie