Notatnik Fana Starych Komputerów
 


Commodore T486 DX/50c

 

Bajtek 03/93 - Commodore T486 DX/50c

      Firma Commodore kojarzy mi się - jak zapewne większości naszych czytelników - z C64 i Amigą. O tym, że Commodore robi również PC-ety słyszałem kilka razy, nawet miałem z nimi kilkakrotnie przelotny kontakt. Nie miało to jednak większego wpływu na moje zdanie o firmie, zwłaszcza, że - mówiąc oględnie - Commodore PC nie wzbudziły mojego entuzjazmu.
      Kilka miesięcy temu w redakcji pojawił się produkt Commodore - klasy 486, z zegarem 50 MHz. Sprzęt tej klasy leży wprawdzie - ze względu na cenę - nieco poza obszarem zainteresowań większości naszych czytelników, jednak postanowiliśmy opisać go na naszych lamach. Po pierwsze, za rok, dwa, 488 zawędrują "pod strzechy", tak jak to się stało na przestrzeni ostatnich dwóch lat z 386. Po drugie, trzeba co nieco wiedzieć o wszystkich komputerach kompatybilnych z IBM PC - każdy z nich ma swój zakres stosowalności, warto mieć o nim jakieś pojęcie.
      Wracając do Commodore - po kilku dniach prób byłem nim zdegustowany. Na wszelki wypadek poprosiłem o pomoc naszego sekretarza redakcji, który potwierdził moją negatywną opinię o komputerze. Po prostu - złomodore. Kiedy przedstawiliśmy długą listę naszych uwag przedstawicielowi firmy, ten uniósł się honorem i obiecał przysłać coś naprawdę porządnego o tych samych parametrach. Po kilkunastu dniach nowe pudła stały przy moim biurku.
 
PIERWSZE WRAŻENIE
      Po wyjęciu z pudła komputer prezentował się porządnie - przyjemna dla oka, niewysoka wieża, sprawiająca bardzo solidne wrażenie. Dostęp do stacji dysków zabezpieczony jest szybką - w przypadku komputerów przeznaczonych na serwery sieciowe (a testowana maszyna ze względu na swoje parametry może należeć do tej klasy), jest to dość częste zabezpieczenie. Równocześnie jednak wszystkie przyciski na panelu kontrolnym są zablokowane, o ile szybka nie jest otwarta. W zamierzeniu ma to utrudnić przypadkowe wyłączenie lub zresetowanie komputera, skuteczność zastosowanego rozwiązania wydaje mi się jednak wątpliwa. Szybkę można odchylić w każdej chwili, nie jest ona bowiem blokowana w żaden dodatkowy sposób. W efekcie przypadkowe lub złośliwe wyłączenie bądź zresetowanie komputera jest wprawdzie utrudnione, ale i tak możliwe, natomiast wykonanie którejś z tych czynności, gdy Są one rzeczywiście potrzebne, wymaga dodatkowego machania szybką. Pewniejsze i wygodniejsze byłoby chyba rozwiązanie z blokującym całość kluczykiem.
      Wśród klawiszy na panelu kontrolnym znajdował się jeden z obiecującym napisem SOUND. Uprzedzając nieco bieg wydarzeń napiszę, że jest to rzecz, której brakowało mi do tej pory we wszystkich komputerach, z którymi miałem do czynienia. Klawisz ten bowiem służy do fizycznego odłączania głośniczka, co gwarantuje pełną ciszę, niezależnie od tego czym się aktualnie zajmujemy (czytaj: w co gramy kryjąc się przed szefem).
      Po podłączeniu komputera do sieci włączyłem go - i nic. Przeleciał przez ekran test pamięci. wizytówka AMI BIOS-u. komunikat "FDD controler failure" i na tym koniec. Ekran monitora był ciemny, a komputer nie reagował na nic - poza guzikiem Reset, po którym cała historia powtarzała się ze wzruszającą skrupulatnością. Ten zupełnie ciemny ekran trochę mnie zmylił - zacząłem podejrzewać monitor albo kartę, ale próby z innym komputerem i innym monitorem wykazały, że błędu trzeba szukać gdzie indziej. Potem doszedłem do wniosku, że być może problem dotyczy rzeczywiście kontrolera FDD, nie nadążającego za płytą główną (w tak szybkich komputerach stosuje się zwykle różne triki, mające na celu umożliwienie działania wolniejszych kart). Przełączyłem komputer z turbo na normal - ruszył. Już miałem zamiar wygłosić pod jego adresem kilka niezbyt cenzuralnych uwag, ale przedtem przełączyłem z powrotem w turbo - i wszystko działało bez zarzutu, nawet po zresetowaniu. Dlaczego tak się stało za pierwszym razem - nie wiem. Ten sam efekt powtórzył się raz jeszcze kilka dni później.
 
DWA DNI KONFIGUROWANIA
      Po uruchomieniu przystąpiłem do w miarę normalnej eksploatacji. Zacząłem od podzielenia dysku na partycje i zainstalowania na nowo DOS-u. Commodore wyposaża swoje komputery w DOS w wersji niemieckiej, w niemiecką dokumentację (w tym do DOS-u i Windows) i niemiecką klawiaturę (trudno się zresztą temu dziwić). Na naszą prośbę wszystko, co się dało, zamieniono na wersje angielskie (czy też amerykańskie). Niemieckie pozostały jedynie instrukcje do samego komputera i monitora, oraz DOS 5.0, już zainstalowany na dysku. Instalując Windows natrafiłem na zupełnie nieoczekiwany problem - uszkodzona była metalowa osłona dyskietki 3,5". Najwyraźniej została ona fatalnie potraktowana przez jakiś ciężki przedmiot, co zaowocowało wgnieceniem, nie pozwalającym na jej przesuwanie się, toteż nie mogłem w żaden sposób włożyć dyskietki do stacji. Pomogło dopiero całkowite zerwanie blaszki, a zawartość dyskietki okazała się być czytelna i nieuszkodzona.
      Prace nad przystosowaniem konfiguracji do moich potrzeb przebiegały bez większych zgrzytów, jedyny problem sprawiła karta SVGA. Dołączona do niej dyskietka z driverami nie przewidywała istnienia Windows 3.1. a jedynie 3.0. Wymagało to nieco gimnastyki, przy której dokonałem pewnego interesującego odkrycia.
      Podczas instalowania driver-ów Windows, po podaniu źródła, z którego mają one zostać wczytane (OEM disk), najpierw kopiują potrzebne do pracy pliki na dysk. Niestety, okazało się, że ostatniego potrzebnego pliku - o nazwie win.cnf - brak. Okazało się jednak również, że można to dosyć łatwo obejść - wystarczy po raz drugi zażądać instalowania nowego driver-a. Program instalujący zapyta wówczas. czy ma skorzystać z plików już znajdujących się na dysku, czy też z nowych, znajdujących się na dyskietce. Jeżeli każe mu się kopiować je z dyskietki ponownie - sytuacja się powtórzy, jeżeli jednak każe mu się korzystać z pliku już znajdującego się na twardym dysku (po nieudanej próbie instalacji), Windows 3.1 nie zauważą braku win.cnf i wystartują z nowym driverem tak, jakby cała instalacja od początku do końca przebiegła prawidłowo.
      Następny etap to kopiowanie z innych komputerów. Żeby zaoszczędzić czasu - nie chciało mi się bowiem walczyć z dyskietkami i instalowaniem wszystkiego po kolei, znacznie szybciej jest w takich sytuacjach użyć RS-a i oprogramowania komunikacyjnego (np. LapLink) lub choćby Norton Commander-a. Wszystko działało bez zarzutu i w ciągu paru godzin bez żadnych dodatkowych zgrzytów przerzuciłem ponad 80 MB na twardy dysk. Można było zakończyć etap konfiguracji i zasiadać do pracy.
 
W AKCJI
      Zacząłem od zabaw, na które miałem ochotę od dość dawna - wbudowany w 486 koprocesor pozwała na szybkie wykonywanie obliczeń. Zacząłem od rysowania fraktali (przy podejściu siłowym zadanie wymagające bardzo dużej ilości obliczeń zmiennoprzecinkowych), potem zająłem się rysowaniem map natężenia pola elektrycznego (efekty tych zabaw opisywałem przy okazji artykułów o strukturze bitmap). Komputer sprawował się bez zarzutu, wykonując błyskawicznie wszelkie obliczenia. Przez dłuższy czas byłem pod wrażeniem jego szybkości, po kilku dniach nieco mi spowszedniała. Wtedy przyszedł czas na Windows i programy graficzne - według naszych przewidywań, komputer miał służyć do DTP.
      Jednym z najbardziej wymagających (ze względu na moc obliczeniową) zadań graficznych jest obróbka skaningów. Duże zdjęcie po wskanowaniu może zajmować kilkadziesiąt megabajtów, a najprostsze operacje, jak rozjaśnienie czy zamiana na negatyw, wymagają przetworzenia całości danych, "dotknięcia" każdego bajtu. Do tych zadań (zgodnie zresztą z moimi przewidywaniami) testowana konfiguracja okazała się nieco za słaba - ze względu na zainstalowane tylko 4 MB pamięci. Małe obrazki, nie większe niż półtora megabajta, były obrabiane błyskawicznie, przy większych wąskim gardłem okazywało się doczytywanie fragmentów zdjęcia z dysku. Nie jest to oczywiście wina komputera - jak napisałem przed chwilą, w przypadku małych zdjęć szybkość była wyraźnie większa niż na 386 Hyundai-a, na którym pracowałem do tej pory.
      Kiedy już nacieszyłem się szybkością, wziąłem się do normalnej roboty - pisanie tekstów, programów, granie (a jak, przecież jestem w tej chwili naczelnym Top Secretu), rysowanie pod Corelem, składanie reklam - wszystko działało jak w zegarku. Dobrym, ale nie szwajcarskim. Od czasu do czasu wyskakiwały jakieś mniej lub bardziej istotne kłopoty.
      Zaczęło się od niezbyt przyjemnego komunikatu: Memory Parity Error. Przyznam, że jego widok mocno mnie zmroził, co jednak dziwne, zdarzyło się to dokładnie jeden raz - w ciągu kilku tygodni. Przyczyny wystąpienia - nieznane, przyczyny ustąpienia - takaż.
      Drugim problemem uraczyła mnie mysz. Jeżeli pominąć jej twardość (sprężyny pod klawiszami zrobione są chyba z resorów), nie mam jej prawie nic do zarzucenia - działa bardzo precyzyjnie, nie zacina się, dobrze leży w dłoni. To "prawie", to Turbo Pascal 60, który - w pewnych ściśle określonych okolicznościach - zawiesza się na "twardo" po poruszeniu myszą. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że po pierwsze - mysz do TP 6.0 jest czasem bardzo potrzebna, po drugie - te ściśle określone okoliczności występowały praktycznie bez przerwy podczas pisania demka reklamującego Top Secret. Ponieważ do delikatnego poruszenia myszy wystarcza często potrącenie stołu, co zdarzało się dość często, musiałem położyć mysz w pozycji "zdechła" - kulką do góry.
      Trzeci, dla mnie najboleśniejszy problem, dotyczył klawiatury. Skądinąd bardzo porządna, ma jeden słaby punkt - klawisz Z. Od czasu do czasu blokuje się on po naciśnięciu, wprowadzając zamęt dopisanego bądź poprawianego tekstu.
 
KŁOPOTY Z INNYM SPRZĘTEM
      Tak się złożyło, że oprócz komputera dostałem po kilku dniach do testowania skaner -pełnostronicowy, kolorowy, 600 DPI, jednym słowem - porządny. Do jego podłączenia potrzebna jest karta interfejsu, rozkręciłem więc komputer, włożyłem kartę, włączyłem całość - i nic. Żaden program nie chciał skanera zobaczyć, udawało mi się ca najwyżej uzyskać komunikat "Add On Card Failed". Włożyłem kartę do innego gniazda - nic nie lepiej, nawet trochę gorzej - komputer zawieszał się podczas testu pamięci. Próby czarowania (zmiana adresu I/O na karcie, zmiana częstotliwości taktowania szyny) - nie dały żadnego efektu. Już byłem skłonny uznać, że rzeczywiście karta skanera jest uszkodzona, jednak okazało się, że nie, włożona do innego komputera działała prawidłowo. Korzystając z tego, że Commodore był już rozkręcony, włożyłem do niego Thunder Board (taka karta dźwiękowa, kompatybilna z Sound Blasterem) - działało wszystko bez problemu. Dlaczego więc karta od skanera nie chce współpracować z Commodorem - nie wiem.
      Przy okazji przyjrzałem się dokładnie zawartości obudowy. Jest w niej miejsce na kilka dodatkowych twardych dysków (dwa można włożyć bez żadnego problemu, następne będą wymagały dodatkowych sanek), pięć wolnych slotów 16-bitowych i jeden 8-bitowy. Ten ostatni może być trudny do wykorzystania, gdyż we włożeniu niektórych kart (np. Thunder Board) przeszkadza fatalnie umieszczona bateryjka podtrzymująca zawartość pamięci CMOS-u. Brak natomiast choćby jednego gniazda 32-bitowego. Wprawdzie 32-bitowe karty są na razie rzadkością, jednak w zastosowaniach wymagających dużej szybkości pojawiają się coraz częściej, toteż gdzie jak gdzie, ale w 486 powinien być przynajmniej jeden długi slot.
 
MONITOR 1944S LOWRADIATION
      Jestem z niego bardzo zadowolony. W odróżnieniu od większości innych modeli z którymi miałem do czynienia, ten ma wszystkie pokrętła do regulacji obrazu (rozciągnięcie i położenie w pionie i poziomie) wyprowadzone na zewnątrz. Dzięki temu pierwszy raz udało mi się doprowadzić do tego, by wyświetlany obraz zajmował CAŁĄ użytkową powierzchnię ekranu. W porównaniu z innymi monitorami 14 daje to obraz o kilkanaście procent większy, co potrafi mieć niebagatelne znaczenie, zwłaszcza podczas pracy z Windows. Jedyną wadą jest trochę nierównomierna barwa - w lewym górnym rogu obraz jest nieco za mało czerwony.
 
PODSUMOWANIE       Z opisywanego komputera korzystałem przez kilkanaście dni. W tym czasie kilka razy wystąpiły mniej lub bardziej poważne kłopoty, które w jakimś stopniu utrudniały mi pracę (i będą ją utrudniać, ze względu na swój permanentny charakter). Nie mogę więc polecić tego komputera z czystym sumieniem - choć jego konstrukcja sprawia bardzo solidne wrażenie, a szybkość i możliwości rozbudowy nie odstają od innych maszyn klasy 486, przed zakupem trzeba starannie sprawdzić, czy wszystkie potrzebne programy i rozszerzenia sprzętowe pracują prawidłowo. W innym przypadku można się dość paskudnie naciąć - tak jak ja na Turbo Pascala i mysz, czy na kartę od skanera.

 
MARCIN BORKOWSKI

Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie
 
Powiększenie